Wydrukuj tę stronę
18 maj 2021

Wybory w Szkocji. Czy szkocka premier zostanie Królową Północy?

- zwycięstwo Szkockiej Partii Narodowej zapewnia tej partii perspektywę niemal 20 lat nieprzerwanych rządów po północnej stronie Wału Hadriana.

 

- dysponując stabilną większością w szkockim Parlamencie, premier(ka?) Nicola Sturgeon może cierpliwie czekać na właściwy moment do rozgrywki o niepodległość; secesja Północy to jednak wciąż bardzo niepewny scenariusz.

 

- różnice ideologiczne między szkockimi nacjonalistami i brytyjskimi torysami oraz konflikt osobowości Sturgeon i Borisa Johnsona będą pogłębiać dystans między Edynburgiem i Londynem.

 

Podczas gdy niebieska fala zmiata resztki „czerwonego muru” Laburzystów w wyborach do władz lokalnych w Anglii, Szkocja - po raz kolejny - zalewa się żółcią.

 

W sobotę 8 maja, o godzinie 20.43 czasu Greenwich zakończyło się liczenie głosów w wyborach do Parlamentu Szkocji (Pàrlamaid na h-Alba, zwany też Holyrood, od nazwy tradycyjnej siedziby). Szkocka Partia Narodowa SNP pod wodzą Nicoli Sturgeon odniosła czwarte z rzędu zwycięstwo, zdobywając 64 miejsca w Holyrood. Sturgeon pozostanie zatem pierwszą minister, kontynuując trwającą od 2007 roku dominację SNP w szkockiej polityce. Choć do samodzielniej większości nacjonalistom zabrakło zaledwie jednego mandatu, to mogą oni liczyć na poparcie 8 posłów szkockich Zielonych, którzy również dążą do referendum niepodległościowego. Tym samym opcja niepodległościowa uzyskała w Szkocji stabilną większość.

 

Szkocki Parlament jest owocem reform rządu Tony’ego Blaira i referendum dewolucyjnego z 1997, w którym celtyckie narody Zjednoczonego Królestwa opowiedziały się za powołaniem własnych zgromadzeń parlamentarnych z uprawnieniami delegowanymi przez Parlament w Westminsterze. Kompetencje szkockiego Parlamentu były stopniowo rozszerzane w latach 2012-2016 – dopiero ustawa United Kingdom Internal Market Act z grudnia 2020, przeforsowana w przez rząd Johnsona, ograniczyła uprawnienia parlamentów Szkocji, Walii i Irlandii Płn. Ustawa została źle przyjęta w Szkocji, a stronnictwa proniepodległościowe przedstawiły ją jako wstęp do likwidacji samodzielnych parlamentów krajowych.

 

Osią tegorocznej kampanii stała się zatem kwestia ponownego referendum niepodległościowego. W poprzednim referendum z 2014 roku ponad połowa Szkotów – przekonanych w większości, że Wielka Brytania pozostanie w Unii Europejskiej – opowiedziała się przeciwko secesji. SNP i Zieloni poszli do wyborów pod hasłami niezależności i powrotu do Europy, a Nicola Sturgeon wielokrotnie podkreślała, że będzie dążyć do ponownego referendum, gdy tylko sytuacja pandemiczna na to pozwoli. Liderka SNP spodziewa się, że premier UK Boris Johnson zaskarży decyzję o referendum do brytyjskiego Sądu Najwyższego. Według Sturgeon będzie to oznaczało konfrontację „nie z SNP, ale demokratyczną wolą narodu szkockiego”.

 

W kontrze do SNP, pozostałe partie podkreślały, że priorytetem dla Szkocji jest obecnie walka z pandemią, a jej skuteczne prowadzenie możliwe jest właśnie dzięki podtrzymywaniu unii (wskazywano m.in. na pomoc armii brytyjskiej w dystrybucji szczepionek). Torysi i Laburzyści w akcie rzadkiej ostatnio międzypartyjnej solidarności zachęcali wyborców do głosowania taktycznego i niedopuszczenia do uzyskania większości przez niepodległościowców. 

 

Choć pandemia wyraźnie ostudziła nastroje separatystyczne (z rekordowych 58% w październiku 2020 do ok. 49% w dniu wyborów), to „unionistom” nie udało się powstrzymać SNP i Zielonych przez uzyskaniem większości. Konserwatyści zaledwie utrzymali stan posiadania - 31 mandatów, Partia Pracy zdobyła ich 22 (strata 2), a Liberalni Demokraci – 4 (strata 1 mandatu). Radykalnie proniepodległościowa partia „Alba” Alexa Salmonda, byłego lidera SNP, uzyskała tylko 2% głosów i nie odegrała żadnej roli w wyborach.

 

Wyniki wyborów oddają w ręce Nicoli Sturgeon silne karty w grze z rządem w Londynie. Dysponując stabilną większością, Sturgeon ma po swojej stronie inicjatywę i może cierpliwie poczekać na właściwy moment do przeforsowania decyzji o referendum przez szkocki Parlament. Nie ma powodu do pośpiechu – dwa przegrane referenda w tak krótkim czasie pogrzebałyby szkocki nacjonalizm na dziesięciolecia. Narracja o wspólnej brytyjskiej walce z wirusem oraz obawy o odbudowę gospodarki będą powstrzymywać zapędy niepodległościowe, ale te przeszkody mogą szybko „wyparować” z pamięci wyborców – tym bardziej, że tylko 27% Szkotów przypisuje sukcesy w walce z pandemią Westminsterowi, a aż 64% - władzom Szkocji. W dodatku, SNP zręcznie zbija kapitał polityczny na pandemii - stworzyła nawet szeroką ofertę masek ochronnych z narodowymi i partyjnymi emblematami, umożliwiając swoim sympatykom agitację pomimo obowiązku zasłaniania ust i zachowania dystansu. 

 

Nawet samo zmuszenie Londynu do zablokowania referendum będzie wizerunkowym zwycięstwem nacjonalistów. Choć zasada suwerenności Parlamentu (westminsterskiego) daje Borisowi Johnsonowi duże szanse na wygraną w Sądzie Najwyższym, taki wyrok byłby koronnym argumentem potwierdzającym narrację SNP o nierównorzędnym traktowaniu Szkocji w ramach Zjednoczonego Królestwa.

 

Wielkimi wygranymi wyborów są również Zieloni, którzy po raz pierwszy w swojej historii mogą zdobyć stanowiska ministerialne w szkockim rządzie. SNP jeszcze przed wyborami obiecała stworzenie koalicji, nawet w razie uzyskania samodzielniej większości. Poparcie 8 posłów Zielonych będzie niezbędne do forsowania drugiego referendum, ale sojusz z ta partią legitymizuje również proekologiczny zwrot samej SNP. 

 

W najtrudniejszej sytuacji znajduje się premier Boris Johnson. Ze względu na tradycyjnie słaby wynik szkockich Torysów nie może liczyć na blokadę wniosku o referendum w Holyrood, a jedynym sposobem utrącenia tej inicjatywy jest zakwestionowanie uprawnień Szkotów do samodzielnego ogłoszenia referendum przed brytyjskim Sądem Najwyższym. Tak brutalne rozwiązanie może zaostrzyć nastroje w już niespokojnej Irlandii Północnej oraz wzbudzić pewną konsternację w Walii, gdzie centrolewicowa, nacjonalistycznaPlaid Cymru również nieznacznie poprawiła swój wynik w wyborach do lokalnego parlamentu. 

 

Szansą Johnsona jest redukowanie poparcia dla referendum i zniechęcenie SNP do podejmowania ryzyka powtórnej przegranej. Między innymi w tym celu brytyjski premier jeszcze przed ogłoszeniem wyniku wyborów zapowiedział zwołanie szczytu ze Sturgeon i pozostałymi liderami parlamentów krajowych. Oficjalnym tematem spotkania ma być koordynacja walki z koronawirusem, ale równie ważne jest wzmocnienie unionistycznego przekazu o sile w jedności. Sturgeon zapowiedziała swoją obecność, ale podkreśliła przy tym, że działania Westminsteru w pandemii mogą pociągnąć Szkocję „w kierunku, w którym nie chcemy podążać”.

 

Johnson nie jest przy tym politykiem znanym ze zdolności do budowania mostów i łagodzenia podziałów, a Szkoci – jak wskazują sondaże – darzą go szczególna niechęcią. Tymczasem kolejne 5 lat swobodnych rządów daje SNP doskonałą okazję do dalszego promowania szkockiej samodzielności. Po niemal 20 lat nieprzerwanych rządów lewicowej, proeuropejskiej i proekologicznej partii niepodległościowej, Szkocja w 2026 roku może istotnie oddalić się od kontrolowanego przez Torysów Londynu.

 

Autor: Maciej Lipiński