Wszystko zaczęło się 9 maja, gdy – sprawujący swój urząd od 2008 roku – kanclerz Werner Faymann złożył niespodziewanie dymisję. Decyzja ta podyktowana była pogłębiającym się rozłamem w Socjaldemokratycznej Partii Austrii (Sozialdemokratische Partei Österreichs) oraz skrajnie niskim zaufaniem społecznym – wg. sondażu z poprzedniego roku Faymann był politykiem, któremu Austriacy ufali… najmniej. Co ciekawe, w wywiadzie udzielonym dwa tygodnie przed dymisją Faymanna, jeden z czołowych polityków SPÖ-Michael Häupl, burmistrz Wiednia nieprzerwanie od 1994 roku (!), przyznał, iż Wielka Koalicja, tworzona przez jego własną partię, nie dotrwa do końca kadencji. Pozostaje, więc zadać pytanie czy odejście Faymanna było rzeczywiście szokujące, czy zaskakujące było tylko tempo dokonanej zmiany…
Odejście „króla uników” (jak określiła byłego kanclerza konserwatywna gazeta Die Presse) odebrano z ulgą, zarówno z prawej jak i (nie da się ukryć) z lewej strony sceny politycznej. Podobnie odebrano też decyzję partii socjaldemokratycznej, co do wyboru kandydata na następnego kanclerza. Został nim pięćdziesięcioletni Christian Kern, ekonomista i dotychczasowy prezes kolei państwowych. Na jego barkach spoczęło trudne zadanie zjednoczenia socjaldemokratów (choć już sam jego wybór był konsensusem), ale przede wszystkim, stawienie czoła wyzwaniom przed jakimi stoi Austria. Mimo, że poprzez zaangażowanie austriackich kolei w pomoc uchodźcom Kern jest kojarzony ze skrzydłem partyjnym spod szyldu „Refugees Welcome”, pozytywnie o nim wypowiadają się również media konserwatywne. Podkreśla się jego doświadczenie w zarządzaniu spółka państwową oraz dobre podejście do przedsiębiorców, czego brakowało poprzedniemu kanclerzowi. To właśnie kwestie ekonomiczne i socjalne są wymieniane przez austriackich publicystów jako główne problemy. Ważną rolę będzie też odgrywał problem uchodźców.
Christian Kern został zaprzysiężony 17 maja na trzynastego kanclerza Drugiej Republiki przez ustępującego prezydenta Heinza Fischera. Coś się kończy, coś się zaczyna… Pięć dni po tym wydarzeniu Austrię (i co najmniej pół Europy!) rozpaliła gorączka wieczoru wyborczego po drugiej turze wyborów prezydenckich. Zwycięzca pierwszej tury, kandydat prawicowej, populistycznej Partii Wolnościowej (Freiheitliche Partei Österreichs) Norbert Hofer uległ ostatecznie „niezależnemu” (popartemu przez Zielonych sumą 2 mln euro) Alexandrowi van der Bellenowi. Różnica między oboma kandydatami wyniosła ostatecznie 0,6% (50,3% dla van der Bellena), chociaż po przeliczeniu kart wyborczych prowadził Hofer. Zdecydowały głosy korespondencyjne. Wobec tak niewielkiej różnicy warto przypomnieć fakt, iż 6 lat temu Heinz Fischer, poparty przez wszystkie znaczące partie, został wybrany 80% głosów, przez co wciąż cieszy się największym spośród polityków zaufaniem społecznym.
Przy tak spolaryzowanej sytuacji ciężko będzie mówić o silnym mandacie nowego prezydenta. Sytuację z pewnością utrudnią wybory parlamentarne za dwa lata, które wg. wszystkich prognoz wygrają właśnie populiści z FPÖ. Dojście do władzy tej partii lub utworzenie przez nią koalicji , które w 2000 skończyło się nałożeniem sankcji na Austrię przez UE, może zostać powstrzymane tylko przez ponowne zawiązanie się Wielkiej Koalicji. Będzie to zadanie trudne w nowych warunkach politycznych- Austriacka Partia Ludowa (Österreichische Volkspartei) ,tracąca systematycznie wyborców na rzecz FPÖ, by ich odzyskać, będzie zmuszona „skręcić na prawo”, co wpycha ją nieuchronnie w ponowną koalicję z „niebieskimi”.
Zazielenił się Wiedeń (choć na co dzień jest czerwony) i wszystkie duże miasta Austrii, lecz za tą pozorną „lewicową” sympatią kryje się pogłębiający się podział społeczny i rosnące poparcie FPÖ- obecnie najsilniejszej partii na scenie politycznej. Norbert Hofer w trakcie wieczoru wyborczego, jeszcze przed ogłoszeniem ostatecznych wyników, nakreślił wizję zmian politycznych w Austrii na przestrzeni następnych lat: „Możliwość numer jeden: jutro zostanę kanclerzem Austrii” (co ostatecznie się nie dokonało). „Możliwość numer dwa: za dwa lata kanclerzem zostanie Hans Christian Strache [lider FPÖ]” i po burzy oklasków dodał: „…i cztery lata później ja zostanę prezydentem”. Czy więc Wiedeń będzie „niebieski”?
Maciej Giers