Jeszcze kilka dni wcześniej prowadzący od miesięcy nieoficjalną kampanię Erdoğan zarzekał się, że nie ma o tym mowy. Tymczasem zaledwie dzień po sugestii lidera Partii Ruchu Nacjonalistycznego (MHP) Devleta Bahçelego – sojusznika prezydenta – by przyśpieszyć wybory, został on zaproszony przez głowę państwa i jednocześnie szefa Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP/AK Parti) na rozmowę. Zdjęcie uścisku dłoni obu polityków w prezydenckim pałacu Ak Saray (tur. „Biały Pałac”, zbieżność z AK Parti nieprzypadkowa) z 18 kwietnia obiegło pierwsze strony większości tureckich gazet.
Powody „rajdu” po fotel prezydencki
Większość analityków prognozujących scenariusz przedterminowych wyborów wskazywało raczej 15 lipca br., czyli drugą rocznicę nieudanego puczu wojskowego, który miał obalić rządy AKP. Byłoby to symboliczne przejście w kierunku Nowej Turcji z systemem prezydenckim, ugruntowującym rolę Erdoğana jako niekwestionowanego lidera narodu. Można dostrzec co najmniej kilka istotnych – choć nie przedstawionych wprost opinii publicznej – powodów pośpiechu.
- Przede wszystkim są to czynniki ekonomiczne. Choć rząd może pochwalić się wzrostem gospodarczym w ostatnim roku na poziomie 7,4%, nie ma to przełożenia na poziom życia obywateli. Ceny podstawowych produktów i opłat rosną (inflacja ponad 10%), a notowania tureckiej liry na rynkach walut spadają w rekordowym tempie – tylko w ciągu 4 lat prezydentury Erdoğana jest to utrata wartości w stosunku do euro i dolara o ponad 40%. Nic nie wskazuje, by szybko miało się to zmienić i rząd zdał sobie sprawę, że przy pesymistycznych prognozach gospodarczych na przyszłość nie utrzyma obecnego poparcia przez 17 miesięcy.
- Opada ferwor po zwycięstwie w operacji „Gałązka oliwna”. Choć prezydent zarzekał się, że zniszczy w całości kurdyjską autonomię w Syrii przy tureckiej granicy, jest to mało prawdopodobne, gdyż wiązałoby się to z konfrontację z wspierającymi Kurdów Amerykanami. Przyszedł czas na żmudną dyplomację, która nie rozemocjonuje już i nie przyciągnie do AKP nowego elektoratu.
- Przedłużanie sojuszu z nacjonalistami z MHP z jednej strony zniechęciłoby do AKP popierających ją jeszcze konserwatywnych, religijnych Kurdów, a z drugiej oznaczałoby konieczność pójścia na dalsze ustępstwa wobec koalicjanta.
- Bahçeli chce uniknąć potencjalnych wpadek w oczekiwaniu na wybory, co mogłoby spowodować odpływ elektoratu MHP, zwłaszcza do innego nacjonalistycznego ugrupowania „Dobra Partia” (İyi Parti)[1]. MHP przystała do sojuszu z AKP z obawy o przetrwanie w ogóle, gdyż nawet dla niej ustalony jeszcze w 1983 r. 10-procentowy próg wyborczy – najwyższy na świecie – mógłby być zabójczy w wyborach parlamentarnych. Wejście w koalicję pozwoli ominąć to ograniczenie i zapewni reprezentację MHP w parlamencie, lecz w zamian nie wystawi ona swojego kandydata w wyborach prezydenckich[2].
Bezradność opozycji
Przedterminowych wyborów spodziewała się Meral Akşener – liderka „Dobrej Partii” – która niespełna pół roku temu oddzieliła się od MHP, mającej do tej pory monopol na nastroje nacjonalistyczne. Nie było jej zgody na poparcie Bahçelego dla Erdoğana w kwestii zmian ustrojowych. Akşener jako jedyna spośród opozycji wydaje się być przygotowana do walki o fotel prezydencki. Reszta ugrupowań, idąc za tureckim przysłowiem, błądzi „niczym kurczak z odciętą głową”.
Największym ugrupowaniem opozycyjnym pozostają kemaliści wierni laickości państwa, tj. Republikańska Partia Ludowa (CHP). Mimo buńczucznych zapowiedzi, że „2018 będzie rokiem demokracji”, gdyż „koniec reżimu jednego człowieka został dostrzeżony”, wciąż nie ogłoszono jej oficjalnego kandydata, choć dwoje członków – Öztürk Yılmaz i Didem Engin – wyrwało się przed szereg jeszcze przed kongresem partii.
Naturalną opcją dla CHP jest jej lider – Kemal Kılıçdaroğlu. W ubiegłym roku, w odpowiedzi na kontrowersyjny wyrok 25 lat więzienia dla jednego z parlamentarzystów, poprowadził on dość udany 25-dniowy ponadpartyjny „Marsz sprawiedliwości” z Ankary do Stambułu. Zdołał wówczas przyciągnąć różne środowiska przeciwne prezydentowi i proponowanym przez niego zmianom ustrojowym, w tym licznych dziennikarzy.
Jednak nawet „maszerujący Kemal” w pojedynkę nie może zagrozić obecnemu prezydentowi i AKP, a wejście w przedwyborczy sojusz będzie dla CHP niezwykle karkołomne. Republikanie musieliby połączyć siły z albo nacjonalistami z „Dobrej Partii”, albo z islamistami z „Partii Szczęścia” (Saadet Partisi – ideologiczne początki AKP), albo ze skupioną na kwestii Kurdów Ludową Partią Demokratyczną (HDP) – co dla kemalistów będzie szczególnie trudne, gdyż Kılıçdaroğlu poparł walkę z Kurdami w Syrii. Kurdyjska HDP nie stanowi zagrożenia dla Erdoğana w wyborach prezydenckich, może jednak ponownie wejść do parlamentu jako trzecia siła.
Ciekawym dystraktorem elektoratu AKP mógłby stać się Abdullah Gül – niegdyś człowiek Erdoğana, prezydent w latach 2007-2014, który później rozstał się z partią (nie mylić z Fethullahem Gülenem, obwinianym o pucz wojskowy). Gül powszechnie uchodzi za polityka bardziej umiarkowanego, światowego i świetnie wykształconego – o jego potencjalnej kandydaturze wspominała „Partia Szczęścia” – o ile wyrazi on taką wolę.
Póki co, AKP jest jednak pewna zwycięstwa twierdząc, że nie ma z kim przegrać – według słów wicepremiera Bekira Bozdağa „opozycja została złapana na deszczu bez parasola[3]”.
Poprawki do konstytucji – co się zmieni?
Wybory usankcjonują dominującą rolę prezydenta dzięki 18 poprawkom do konstytucji zatwierdzonym w kontrowersyjnym referendum rok temu – 16 kwietnia 2017 r. Plebiscyt mocno spolaryzował społeczeństwo, a opozycja zarzuciła władzy sfałszowanie wyników. Warto dodać, że kampania „na TAK” w dobie stanu wyjątkowego była szczególnie brutalna – przeciwników politycznych rząd zrównywał z „puczystami” lub „terrorystami”.
Obóz zmian ostatecznie osiągnął nieznaczną przewagę (51,4%), ale zakwestionowano ważność nawet 1,5 mln nieostemplowanych kart użytych w głosowaniu. Ostatecznie zarzuty oddaliła Najwyższa Komisja Wyborcza – organ już wówczas mocno upolityczniony – lecz do dziś nad rządem ciąży podejrzenie oszustwa[4].
Według nowych przepisów zlikwidowany zostanie urząd premiera, a jego rolę przejmie prezydent – jednocześnie głowa państwa. To on dobierze sobie – bez wymogu wotum zaufania – gabinet ministrów, którzy nie będą mogli być jednocześnie posłami. Prezydent będzie mógł także, z pewnymi wyjątkami, wydawać dekrety z mocą ustawy bez autoryzacji parlamentu. W warunkach mianowania rządu spoza izby, jej rola sprowadzona zostanie zatem w zasadzie do każdorazowego tworzenia doraźnych koalicji przy konkretnych projektach ustaw.
Znacznie ograniczona zostanie możliwość kontroli parlamentu nad rządem i prezydentem, gabinet bowiem nie będzie już przed nim odpowiedzialny. Procedura impeachmentu będzie mogła być zainicjowana przez 50%, a skierowana do rozpatrzenia przez sąd dopiero przy poparciu 60% posłów. To nie parlament podejmie ostateczną decyzję o odwołaniu prezydenta, lecz Trybunał Konstytucyjny – którego 12 z 15 członków będzie mianowanych przez… prezydenta.
Po zmianach pełnia władzy głowy państwa nie będzie jednak tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Do tego mimo wszystko potrzebne jest „podwójne” zwycięstwo, tj. także większość parlamentarna. Szczegółowo opisał to Alan Makovsky, od wielu lat obserwujący turecką scenę polityczną[5].
Parlament będzie miał np. niemal wyłączną inicjatywę ustawodawczą w pewnych kwestiach, zwłaszcza w ustalaniu budżetu, jak również przy normach prawa karnego, deklaracji wojny czy zezwoleniu na pobyt wojsk obcych państw na terenie Turcji. Parlamentarna legislatywa – zawetowana przez prezydenta – jego sprzeciw będzie mogła obalić przy bezwzględnej większości 301/600 posłów.
Rola parlamentu ulegnie nawet wzmocnieniu – w sytuacji stanu wyjątkowego. Jego wprowadzenie przez prezydenta wciąż będzie wymagało autoryzacji izby, podobnie jak każdy prezydencki dekret wydany w takich okolicznościach – w przeciwnym razie straci on moc po trzech miesiącach. Obecnie Erdoğan nadużywa przywileju wydawania dekretów, a zdominowany przez AKP parlament oczywiście nie protestuje. Stąd „na ostatniej prostej” stan wyjątkowy przedłużono po raz siódmy.
Interesującą kwestią będzie sposób rozpisywania przedterminowych wyborów. Prezydent oczywiście będzie mógł w dowolnej chwili rozwiązać nieposłuszny parlament dekretem, jednak wcale nie musi mu się to opłacać. Oznaczałoby to bowiem skrócenie również i jego 5-letniej kadencji – odtąd bowiem wybory parlamentarne i prezydenckie zawsze mają odbywać się jednocześnie. A ilość kadencji będzie ograniczona do dwóch – z pominięciem bieżącej, co oznacza, że Erdoğan może rządzić maksymalnie do 2028 r.
Prognozy – czy ktoś może mu przeszkodzić?
Ostatnie lata pozwalały obserwować, jak Erdoğan konsekwentnie dąży do budowy Nowej Turcji jako osobistego projektu zarządzanego (jego) silną ręką. Populistyczna polityka uzupełniona osmańskimi sentymentami, ale i sprawne lawirowanie między UE, NATO a Rosją i krajami Bliskiego Wschodu pozwoliły mu zdobyć zaufanie zarówno elektoratu konserwatywnego religijnie, jak i nacjonalistycznego, a nawet proeuropejskiego. Stopniowo tworzył nowy system prezydencki dla siebie i wydawał się pewnie kroczyć po przedłużenie prezydentury.
Jest niemal pewne, że tak się stanie za niespełna dwa miesiące. By odnieść sukces, ma wszelkie narzędzia – możliwe będą manipulacje przy wyborach (stan wyjątkowy), część opozycji siedzi w więzieniu (HDP), a kluczowe media już zostały przejęte przez państwo. Jednak Erdoğan będzie mógł ogłosić triumf tylko, jeśli „wygra wszystko” – prezydenturę i większość AKP w parlamencie. A skoro był zmuszony przyśpieszyć wybory – oznacza to, że sam ma obawy. By zachować balans, tureccy wyborcy mogą zagłosować na Erdoğana, ale nie na AKP – jak w 1999 r., gdy wyniki jednoczesnych wyborów (wówczas parlamentarnych i samorządowych) wykazały sporą rozbieżność.
Jeden głos rozsądku, choć mocno spóźniony, pojawił się zatem w obozie opozycji. Kılıçdaroğlu zasugerował, by każda z partii opozycyjnych wystawiła do wyborów prezydenckich swojego kandydata, co miałoby rozbić elektorat AKP na pomniejsze ugrupowania, a następnie zgodnie poparła tego, który wejdzie z Erdoğanem do drugiej tury. Będzie jednak niezwykle trudno pogodzić interesy laickich republikanów, prawicowych nacjonalistów, kurdyjskiej lewicy i islamistów.
(FMM)
[1] https://www.al-monitor.com/pulse/originals/2018/04/turkey-why-erdogan-could-push-for-early-elections.html
[2] http://www.hurriyetdailynews.com/opinion/murat-yetkin/nationalist-party-takes-turkey-to-snap-elections-once-again-130543
[3] http://www.hurriyetdailynews.com/akp-confident-erdogan-will-win-presidency-in-first-election-round-on-june-24-130560
[4] https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/komentarze-osw/2017-04-28/referendum-konstytucyjne-kolejny-krok-w-strone-nowej-turcji
[5] https://www.americanprogress.org/issues/security/reports/2017/12/19/444281/turkeys-parliament/