Nowa Kaledonia (jeszcze) francuska
Mieszkańcy Nowej Kaledonii w przeprowadzonym 4 października referendum niepodległościowym już po raz drugi w przeciągu 2 lat opowiedzieli się za pozostaniem w jurysdykcji francuskiej. Za proklamacją nowego państwa opowiedziało się 46,7% mieszkańców, co stanowi wzrost o ponad 3 pp. w porównaniu z głosowaniem w 2018 roku. Frekwencja również wzrosła z 80,6% do 85,5%. Wzrost poparcia dla niezależności ma więc tendencje wzrostową i niewykluczone, że zaplanowanym na 2022 rok referendum, pro niepodległościowcom uda się przekroczyć 50% i na Pacyfiku powstanie nowe państwo.
Nowa Kaledonia cieszy się szeroką autonomią od Paryża. Chociaż nie należy do strefy Shengen to mieszkańcy archipelagu korzystają z waluty euro, francuskich paszportów i mają swoich reprezentantów we francuskim parlamencie, a nawet głosują w wyborach euro parlamentarnych. Za niepodległością opowiada się głównie rdzenna ludność wysp – Kanakowie, która stanowi obecnie mniej niż połowę mieszkańców. Gospodarka jest zdominowana przez potomków francuskich kolonizatorów nazywanych Caldoches, którzy czerpią główne korzyści z wydobycia bogatych złóż kobaltu i niklu oraz z francuskich inwestycji i chcą pozostać pod kontrolą Paryża. Decydującymi czynnikami za dwa lata może okazać się zmieniająca sytuacje międzynarodową pandemia koronawirusa SARS-CoV-2 oraz niepewne podejście do niepodległości innych mieszkańców napływowych z krajów azjatyckich.
Zasiedlona przez ludy polinezyjskie w 1500 lat p.n.e. i odkryta przez Jamesa Cooka w 1774 roku Nowa Kaledonia w 1853 roku stała się posiadłością francuską i do dzisiaj pozostaje jednym z Francuskich Terytoriów Zamorskich. W latach 80. Kanakowie będący niezadowoleni ze swojej sytuacji ekonomicznej, napływu obcnej ludności i poczucia niedoreprezentowana na najwyższym szczeblu zaczęli coraz wyraźniej domagać się swoich praw, co doprowadziło do licznych starć w kolejnych latach. Po wprowadzeniu stanu wyjątkowego w 1986 roku rząd francuski zapowiedział na kolejny rok referendum niepodległościowe, które zostało zbojkotowane przez Kanaków, czego rezultatem był wynik 98% przeciwko niezależności. W Paryżu w roku 1998 zdecydowano się przesunąć kwestie referendum o 10 lat. Zamiast do głosowania, doszło jednak do kolejnego odroczenia problemu w czasie. Porozumienie podpisane w stolicy i największym mieście archipelagu – Numea dawało Nowej Kaledonii więcej niezależności, a referendum miało odbyć się do 2018 roku. Przy ponad 80% frekwencji, za niepodległością opowiedziało się 43,6% mieszkańców. Umowy wynegocjowane z Francją zezwalają jednak na kolejne referenda w przeciągu kolejnych dwóch lat oraz czterech lat. Ostatnie z nich ma się odbyć w 2022.
Pandemia wzmacnia premier Nowej Zelandii
Wybory w Nowej Zelandii okazały się być plebiscytem poparcia dla dotychczasowej premier Jacindy Ardern. Jej centrolewicowa Partia Pracy zdobyła 49,1% głosów, co gwarantuje jej 64 mandaty w jednoizbowym parlamencie w którym zasiada 120 deputowanych i możliwość samodzielnych rządów po raz pierwszy od 1996 roku kiedy wprowadzono mieszany system wyborczy (system proporcjonalny + jednomandatowe okręgi wyborcze). Drugie miejsce zajęła konserwatywna Partia Ludowa z wynikiem 26,8% co ma przełożenie na 35 mandatów. Do parlamentu z 10 posłami weszły również Partia Zielonych i ACT New Zealand. Ostatni mandat przypadł dla reprezentującej rdzenną ludność archipelagu Partii Maorysów.
Progu wyborczego nie przekroczyła natomiast nacjonalistyczna partia New Zealand First, która dotychczas wraz z Partią Zielonych tworzyła rządząca koalicję z Partią Pracy. W nowym parlamencie Ardern będzie miała znacznie więcej swobody bez konieczności oglądania się na nacjonalistów. Udana współpraca z zielonymi sprawiła jednak, że choć wynik wyborczy nie sprawia takiej potrzeby, to premier zaprosiła ich partię ponownie do rozmów koalicyjnych i formowania nowego rządu.
Chociaż i przed wybuchem pandemii Partia Pracy była faworytem zbliżających się wyborów, to tak wysoki wynik prawdopodobnie nie był by możliwy bez koronawirusa, z którym rząd Ardern wygrał już dwukrotnie. Wellington szybko zdecydowało się na bardzo zdecydowane działania jak zamkniecie granic i surowy lockdown w obszarach gdzie zarejestrowano ogniska epidemii. Wszystkie decyzje były bardzo sprawnie komunikowane ze społeczeństwem, a Ardern budowała poczucie wspólnoty i wspólnej walki „jednej pięciomilionowej drużyny”. Dzięki temu stosunkowo szybko uporano się z pierwszą falą czego zwieńczeniem było ogłoszenie w sierpniu 100 dni bez lokalnej transmisji choroby.
Niewiele dni później wirus ponownie jednak dał o sobie znać w 1,5 milionowym Auckland. I tym razem zdecydowano się na szybkie i bezkompromisowe działania, przez co trzeba było przełożyć zaplanowane na wrzesień wybory parlamentarne. Z falą ponownie bardzo sprawnie się uporano, czego dowodem może być mecz rugby pomiędzy Nową Zelandią, a Australią który w stolicy na żywo oglądało ponad 30 tysięcy widzów. Na Covid-19 dotychczas zmarło 25 pacjentów. Wśród większości Nowozelandczyków panuje przekonanie, że gdyby nie znakomite działania rządu w ich kraju doszłoby do tragedii zdrowotnej i gospodarczej.
W pierwszym roku sprawowania urzędu Jacindy Ardern zasłynęła z łączenia funkcji premiera z macierzyństwem. Po niecałym roku od objęcia stanowiska, urodziła córeczkę i udała się na 6-tygodniowy urlop macierzyński, a już po trzech miesiącach pojechała z dzieckiem na Zgromadzenie Plenarne ONZ w Nowym Jorku. (Warto przy tym przypomnieć że nie jest to pierwszy tego typu przypadek w historii. W 1988 premier Pakistanu Benazir Bhutto podczas sprawowania urzędu premiera również urodziła dziecko).
Gdyby nie pandemia to najważniejszym wydarzeniem w trakcie minionej kadencji bez wątpienia byłby zamach w Chrischurch w których zginęło ponad 50 osób. Ardern nie skupiała się na zamachowcu, tylko na ofiarach ataków i udało się jej zjednoczyć kraj wobec tragedii. Szybko ograniczono dostęp do broni, a sam sprawca dostał najsurowszą karę w historii Nowej Zelandii – dożywocie bez możliwości skrócenia wyroku.
Przy okazji wyborów odbyło się również referendum obyczajowe. Nie spłynęły jeszcze wszystkie wyniki, jednak już teraz wiadomo, że Nowozelandczycy opowiedzieli się za zalegalizowaniem eutanazji. W sprawie legalizacji rekreacyjnego użycia marihuany głosujący są bardziej podzieleni i nie można być pewnym ostatecznego rezultatu, ale większość zliczonych głosów sugeruje społeczną akceptację również tej kwestii.
Kirgistan: Z więźnia na prezydenta
Wokół przeprowadzonych 4 października wyborów w Kirgistanie narosło wiele kontrowersji. Najpierw urzędujący prezydent Sooronbaj Dżeenbekow nie chciał ich przełożyć ze względu na epidemię koronawirusa, a następnie niezależni dziennikarze oraz obserwatorzy raportowali liczne przypadki kupowania głosów i oszustw wyborczych. Po ogłoszeniu wyników zdominowanych przez dwie pro prezydenckie partie oraz nie przekroczeniu progu przez większość partii opozycyjnych, w Biszkeku doszło do zamieszek, które wkrótce rozlały się również na inne miasta Kirgistanu.
Protestujący, mimo oporu służb porządkowych, wdarli się do Białego Domu (siedziba prezydenta w Biszkeku) i Parlamentu. Wskutek zaistniałej sytuacji, zalewie dzień po wybuchu protestów anulowano wynik wyborów, uwolniono więźniów politycznych: byłego prezydenta kraju Ałmazbeka Atambajewa oraz lidera opozycji Sadyra Dżaparowa, a premier Kubatbek Boronov zrezygnował ze stanowiska. Prezydent Dżeenbekow ogłosił stan wyjątkowy i wyprowadził na ulice wojsko. Parlament pod presją protestujących na nowego premiera wskazał jednak niedawno uwolnionego Dżaparowa i mimo początkowej odmowy przyjęcia jego kandydatury, urzędujący prezydent sam zrezygnował ostatecznie ze swojego stanowiska mając na celu załagodzenie sytuacji społecznej w kraju i powstrzymanie wojny domowej. Pełniącym funkcje prezydenta tymczasowego ogłosił się sam Dżaparow, zdobywając tym samym pełnie władzy w państwie, podczas gdy nieco ponad tydzień wcześniej odsiadywał jeszcze 11 letni wyrok pozbawienia wolności. Na grudzień zapowiedział jednak wybory konstytucyjne, a na styczeń przyśpieszone prezydenckie.
Podobnie jak w przypadku rewolucji politycznych, które miały miejsce w Kirgistanie w 2000 i w 2005 roku i tym razem dochodzi do walki i wpływy pomiędzy bardziej rozwinięta i prorosyjską Północą kraju, a wiejskim i muzułmańskim Południem, gdzie coraz bardziej widoczne są wpływy Chin. Po nieuznanych już wyborach ponad 80% nowo wybranych posłów miało reprezentować Południe, co nie spodobało się elitom z Północy, którzy wyprowadzili ludzi na ulice. Chociaż walka o wpływy w Kirgistanie pomiędzy Chinami a Rosją jest widoczna, a sama Moskwa w dłuższej perspektywie z niepokojem patrzy na ambicje Pekinu w swojej strefie wpływu, to według ekspertów w niczyim interesie nie leży anarchizacja kraju i państwo powinno wkrótce wrócić do względnej stabilności.
Tadżycki Łukaszanka dalej u władzy
11 października odbyły się wybory na urząd prezydenta Republiki Tadżykistanu. Według oficjalnych wyników przy 85% frekwencji, 90% głosów i kolejną 7-letnią kadencję zapewnił sobie urzędujący prezydent – Emomali Rahmon. Organizacja Human Rights Watch nazwała sytuację praw człowieka w kraju „dramatyczną”, a OBWE, które monitorowało wybory, nigdy nie uznały ich za demokratyczne.
Z polskiej perspektywy, sytuacja polityczna w Tadżykistanie może przypominać Białoruś. Niemal 10 milionowym społeczeństwem od 1992 roku (jako prezydent od 1994) rządzi ta sama osoba, która w tym celu wyeliminowała ograniczenie o ograniczeniu kadencyjnym urzędu prezydenta z konstytucji. Do startu w wyborach dopuszczono jedynie czterech kandydatów, którzy nie ośmielili się krytykować obecnego prezydenta. Sam Rahmon oskarżany jest o nepotyzm. Jego dziewięcioro dzieci obejmuje jedne z najwyższych urzędów w państwie, a jego następcą ma być syn Rustam, który obecnie jest przewodniczącym Senatu i merem stolicy i największego miasta kraju – Duszanbe.
Podczas gdy na Białorusi, czy w Kirgistanie oszustwa wyborcze sprowokowały ludzi do wyjścia na ulice, po całkowitym stłumieniu opozycji w ostatnich latach na podobne wydarzenia w Tadżykistanie jak na razie się nie zanosi. Według ekspertów największe zagrożenie dla stabilności reżimu płynie od środka i jest nim walka o władze jaka rozpęta się po odejściu 68 letniego Emomaliego.
Nie znaczy to ze kraj nie ma swoich problemów. To zdecydowanie najbiedniejsze państwo byłego ZSSR, desperacko wyglądające inwestycji zagranicznych, których natężenie z pewnością zmniejszy się wskutek kryzysu jaki wywołuje pandemia SARS-CoV-2. Duża część wpływu do budżetu płynie z Rosji, za wynajem baz wojskowych na terenie kraju oraz transfery Tadżyków tam pracujących. Pandemia ograniczyła jednak możliwości podjęcia pracy zarobkowej dla emigrantów i mobilność społeczną, przez co nie może już tak łatwo podróżować i to źródło dochodów również jest obecnie zagrożone.
Krok Sri Lanki w strone autorytaryzmu?
Odsunięta od władzy w 2015 roku rodzina Rajdźpaksów, po ponownym opanowaniu kluczowych instytucji w 2019 roku zdaje się zapewnić sobie większa kontrolę nad państwem, by nie dopuścić ponownie do utraty wpływów. W ubiegłym roku, byłemu ministrowi obrony narodowej – Gottabaji Rajdźpaksa, w pewnej części w wyniku zamachów terrorystycznych które miały miejsce na Cejlonie w Wielkanoc 2019, udało się wygrać wybory prezydenckie (więcej o tych wyborach pisaliśmy w podsumowaniu listopada 2019 tutaj). Na premiera wskazał wówczas swojego brata i byłego prezydenta kraju w latach 2005-2015 – Mahindę Rajdźapaksę. Trzech innych członków rodziny jest z kolei ministrami.
W sierpniu, ich Front Narodowy wygrał ponadto 2/3 mandatów do Parlamentu, co dało zielone światło na reformy konstytucyjne. Zmiany dają więcej władzy prezydentowi, który od teraz ma mieć prawo do przejmowania ministerstw, zwalniania ministrów, nadzorowania niezależnych dotychczas instytucji jak komisje wyborcze czy policja i rozwiązania Parlamentu w środku jego 5-letniej kadencji.
Dotychczas prezydent miał do tego prawo jedynie na 6 miesięcy przed upływem kadencji Parlamentu, co też Gottabaji Rajdźpaksa zrobił w marcu tego roku, tłumiąc jednocześnie działania opozycjonistów. Istnieją wiarygodne dowody, że jako minister obrony narodowej Gottabaji zamieszany był w pogrom Tamilów podczas wojny domowej w 2009 roku. Śledztwo które prowadzał przeciw niemu poprzedni rząd zostało wstrzymane po tym jak objął urząd prezydenta. W tym roku Rajdźpaksa wycofał ponadto Sri Lankę z rezolucji ONZ w sprawie zbadania domniemanych zbrodni wojennych i ułaskawił żołnierza, który został skazany na śmierć za zabicie ośmiu cywilów podczas wojny domowej.
Reformom sprzeciwia się opozycja i liczne ruchy społeczne obawiające się, że anulują one demokratyczne reformy zapoczątkowane w 2015 roku. Wprowadzanie zmian może zostać jeszcze spowolnione przez Sąd Najwyższy, który uważa, że część reform wymaga potwierdzenia przez naród w referendum. Nie wydaje się jednak, by takowe głosowanie mogło by pójść nie po myśli mającego coraz większą kontrolę nad państwem klanu Rajdźpaksów.
Piąte Plenum KC KPCh
W hotelu Jingxi w Pekinie od 26 do 29 października trwało piąte posiedzenie plenarne Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin (KC KPCh). W tym roku dotyczyło ono kolejnego planu pięcioletniego, który swoimi ramami będzie obejmował lata 2021-2025. Ponadto do obrad dołączono wskazanie celów na 2035 rok, czyli w połowie drogi pomiędzy innymi dwoma datami wyznaczającymi kamienie milowe dla kraju – 2021 i stulecie Komunistycznej Partii Chin oraz 2049 i stulecie proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej.
KC KPCh składa się z 370 członków, z czego raptem 205 ma prawo głosu. Pomiędzy zjazdami partii, które odbywają się zazwyczaj raz na 5 lat, dochodzi do siedmiu tego typu spotkań. Piąte plenum najczęściej zbiera się przed końcem planu pięcioletniego, podsumowując jego sukces lub porażkę oraz omawiając zadania gospodarcze na kolejny okres.
W tym roku Xi Jinping pokreślił udane dokończenie wszystkich mega inwestycji zaplanowanych przed pięcioma laty jak pod pekińskie lotnisko Daxing, czy most w delcie Rzeki Perłowej łączący Hong Kong, Macau i Zhuhai. Chociaż szczegóły planu pięcioletniego na lata 2021-2025 będą znane dopiero w marcu, kiedy zostanie on przyjęty przez Ogólnochińskie Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych (odpowiednik parlamentu), to z plenum wygrzmiał nacisk na nowe technologie jak sieć 5G czy chiński system nawigacji satelitarnej oraz promocja innowacji i edukacji. Nowym modelem rozwojowym ma się stać tzw. „podwójny obieg”, czyli postawienie na zrównoważony rozwój oparty na rynku wewnętrznym, podczas gdy dotychczasowa strategia ekstensywnego budowania potęgi eksportowej pozostanie na drugim planie. Stworzone maja zostać nowoczesne systemy finansowe, fiskalne i podatkowe, jednak to państwo utrzyma decydujący wpływ na alokację zasobów na rynku.
Zaplanowano również, że do 2035 roku zarówno chińska gospodarka jak i dochód na mieszkańca powiększą się dwukrotnie w stosunku do dzisiejszych rozmiarów. Za cel obrano ponadto rozwój chińskiej kultury, sportu czy ochronę zdrowia. Z uwagi na świadomość wyzwania jakie tak szybki wzrost Chin stawia reszcie świata, zaapelowano także o modernizację służb zbrojnych i zwiększenie zdolności ochrony suwerenności państwa.
Azjatyckie podróże last-minute Mike’a Pompeo
Pod koniec października, Sekretarz Stanu USA – Mike Pompeo odwiedził aż 5 krajów azjatyckich: Indie, Sri Lankę, Malediwy, Indonezję oraz Wietnam. W tle wspólnych zdjęć ze zbijanym łokciem wybrzmiewał jeden przekaz: powstrzymywanie Chin.
W New Delhi, Indie i USA podpisały porozumienie w sprawie wymiany informacji wojskowych i obiecały zacieśnić więzi bezpieczeństwa, aby stawić czoła asertywności Chin w regionie Indo-Pacyfiku. Umowa zapewnia Indiom dostęp do danych topograficznych i lotniczych, które są uważane za niezbędne do kierowania pocisków rakietowych i uzbrojonych dronów.
Na Malediwach Pompeo ogłosił utworzenie ambasady USA, której dotychczas amerykanie na archipelagu nie mieli. Dodatkowo skrytykował Chiny za ich dewastacyjne działania uderzające w środowisko naturalne. Malediwy to jeden z krajów najbardziej zagrożonych podwyższającym się poziomem wód oceanów przez globalne ocieplenie.
Na Sri Lance, gdzie zadłużenie wobec Pekinu zmusiło władze Cejlonu do wydzierżawienia Chińczykom strategicznie położonego portu Hambantota, Pompeo nazwał Chiny agresorem i partnerem niegodnym zaufania. Widać to według niego „po złych transakcjach, naruszeniach suwerenności i bezprawiu na lądzie i morzu” Dodał przy tym że USA jawią się na tym tle jako „partner i przyjaciel”.
W Indonezji, największym kraju muzułmańskim na świecie, wzywał do twardego podejścia wobec Chin, które nazwał „największym zagrożeniem dla przyszłości wolności religijnej” mając na uwadze politykę Pekinu wobec mniejszości ujgurskiej w zachodniej części Chin.
W Wietnamie natomiast podkreślał znaczenie suwerenności terytoriów każdego kraju, odnosząc się do sporów na Morzu Południowochińskim. W przeciwieństwie do wizyt w pozostałych krajach, w obecności komunistycznych władz w Hanoi powstrzymał się od komentarzy, że komunistyczne Chiny stanowią zagrożenie dla systemów demokratycznych.
Wcześniej, na początku października w Japonii, Pompeo wziął udział w spotkaniu ministrów spraw zagranicznych tzw. QUAD’u – quasi sojuszu wojskowego między Japonią, Australią, Indiami i USA mającego powstrzymywać ekspansje Chin w regionie Indo-Pacyfiku (więcej o sojuszu można dowiedzieć się z tekstu naszego członka i wiceprezesa FMD, Jarosława Walkowicza tutaj). Po wizycie w Kraju Kwitnącej Wiśni Pompeo miał udać się jeszcze do Mongolii i Korei Południowej, jednak zakażenie koronawirusem Donlada Trumpa zmusiło go do powrotu do kraju wcześniej niż zaplanowano.
Takie zagęszczenie wizyt wysokiego szczebla w niemal całym sąsiedztwie Chin tuż przed wyborami w USA, i to w środku pandemii, pokazuje jakim priorytetem dla amerykanów jest budowanie anty-chińskich sojuszy w regionie. Poszczególne kraje mają jednak różny punkt widzenia wobec Pekinu. Wielu z nich zależy na rozwoju gospodarczych relacji z Państwem Środka, a obawy o bezpieczeństwo nie mają przełożenia na polityczne priorytety. Biorąc to pod uwagę, przyszłej administracji ciężko będzie zbudować i gospodarczo utrzymać anty-chiński blok państw w regionie.
Macron wywołuje wściekłość świata Islamu
Dużym echem odbiły się w muzułmańskich krajach azjatyckich wypowiedzi Macrona potępiające zabójcę Sammuela Paty’ego – nauczyciela, którego głowa w akcie zemsty za ukazywanie uczniom karykatury Mohameta została ścięta przez muzułmańskiego fanatyka. Prezydent Francji nazwał go „cichym bohaterem” i ofirarą „typowego islamskiego aktu terroru” bronił prawa do „bluźnienia” na inne religie jako prawa wolności wypowiedzi i zapowiedział ostrą walkę z „islamskim separatyzmem”, którego ideologii, według niektórych, ma stać ponad prawem Republiki.
Swoją postawą wzbudził wściekłość świata Islamu od Casablanci przez Ankarę po Dżakartę. Premier Pakistanu, Imran Khan wyraził na Twitterze ubolewanie, że Macron zamiast walczyć z terroryzmem, zwiększa polaryzacje i „zachęca do islamofobii”. W związku z tym ambasador Francji został też wezwany do siedziby MSZ w Islamabadzie.
W Bangladeszu doszło z tego powodu do masowych protestów, w których udział wzięło nawet 40 tyś. ludzi. Domagali się oni bojkotu francuskich produktów, wyrzucenia z kraju francuskiego ambasadora i ukarania Macrona, paląc przy tym jego podobizny. Policja w Dhaka musiała ogrodzić dla bezpieczeństwa francuską ambasadę drutem kolczastym.
Podobnie partie i organizacje muzułmańskie wzywają rząd w Dżakarcie do podjęcia kroków przeciwko Francji i bojkot produktów, grożąc przy tym protestami podobnymi do tych w Bangladeszu. Do najbardziej radykalnego komentarza dopuścił się jednak były premier Malezji i polityczna ikona tego kraju – Mahathir Mohamad. Jego seria seria Twittów z uwagi na uzasadnione obawy nawoływania do przemocy, szybko została przez społecznościowego giganta usunięta. W kontekście zamachów z ostatnich tygodni we Francji powiedział, że nie dziwi się, iż "gniewni ludzie zabijają". Dalej usprawiedliwiał morderstwa sugerując, że sam bojkot produktów „nie może zrekompensować krzywd wyrządzonych przez Francuzów” argumentując, że ci „w ciągu swojej historii zabili miliony ludzi i wielu było muzułmanami” i mają oni „prawo się gniewać i zabić miliony Francuzów za masakry przeszłości”.
Abstrahując od tego czy wypowiedzi Macrona zasłużyły na taką reakcję świata Islamu, nie sposób nie odnieść wrażenia, że zarówno przywódcy tych państw, jak i ich społeczeństwa przesadzają z reakcją w stosunku do słów jednego polityka, podczas gdy milionom muzułmańskich Ujgurom grozi w Chinach prześladowanie i reedukacyjne obozy za wyznawanie swojej religii, co nie spotyka się z tak szeroką krytyką.
Azja Wschodnia górą wobec pandemii
Chociaż wciąż jesteśmy w środku pandemii i ciężko przewidzieć jak sytuacja epidemiologiczna będzie się dalej rozwijać, to nie sposób przejść obojętnie wobec informacji płynących z Azji Wschodniej. 29 października minął dwusetny dzień od ostatniej zarejestrowanej lokalnej transmisji koronawirusa na Tajwanie. Łącznie, przy niemal 24 milionowej populacji na Covid-19 zmarło tam zaledwie 7 osób.
Imponujące wiadomości spłynęły również z drugiej strony Cieśniny Tajwańskiej. Chociaż istnieje dużo kontrowersji wobec oficjalnych danych publikowanych przez Pekin, to wygląda na to, że sytuacja pozostaje tam pod kontrolą, a Państwo Środka będzie jedyną wielką gospodarką świata, która nie doświadczy recesji w 2020 roku. Szczególne wrażenie robi szybkość podejmowanych działań. Po wykryciu 12 lokalnych zakażeń w 9 milionowym Qingdao, zaledwie w 5 dni przetestowano całe miasto. Poważniejsza sytuacja miała miejsce w Kaszgarze, gdzie wykryto aż 138 bezobjawowych przypadków. I tam zdecydowano się na szybkie zamknięcie miasta i przetestowanie niemal 5 milionów mieszkańców. Pierwsze dni października to tzw. Złoty Tydzień, będący świętem narodowym upamiętnieniem proklamację ChRL. Świat obiegły nagrania tłumów chińskich turystów w największych atrakcjach kraju, co z perspektywy europejskiej jest na ten moment niewyobrażalne.
Jeśli wierzyć chińskim statystykom, to gorzej radzą sobie sąsiadujące Korea Południowa i Japonia. W trzy razy liczniejszej od Polski Japonii wykryto dotychczas nieco ponad 100 tysięcy zakażeń i 1776 zgonów. W Korei sytuacja ma się lepiej, gdzie dotychczas na 26 tysięcy przypadków liczba zmarłych nie przekroczyła nawet pół tysiąca. Chociaż kraje Azji Wschodniej różnią się od siebie jeżeli chodzi o sposób i skuteczność walki z koronawirusem, to nie ma wątpliwości że w tej części świata Covid-19 sieje nieporównywalnie mniejsze spustoszenie niż w Europie i USA.
Protesty w Azji
Obserwując wydarzenia ze świata można odnieść wrażenie, że znaczna jego część w mniejszym bądź w większym stopniu protestuje i wychodzi na ulice. Nie inaczej jest w przypadku Azji, gdzie oprócz wyżej wspomnianych wydarzeń w Kirgistanie i Bangladeszu, warto wiedzieć co dzieje się w Tajlandii, Pakistanie oraz Indonezji.
W Tajlandii kolejny miesiąc trwają protesty młodzieży domagającej się reform demokratycznych, w tym ograniczenia bogactwa i władzy rodziny królewskiej – instytucji od dawna chronionej przed krytyką przez zaciekłe prawo o zniesławieniu. Król cały czas przebywa w Niemczech co tylko potęguję złość Tajów, którzy zarzucają mu odrealnienie od spraw codziennych kraju. Tajski rząd próbował dławić protesty wprowadzając stan wyjątkowy i zakazując zgromadzeń powyżej 5 osób i szerzenia strachu, lub nawoływania do strajków w internecie. Chociaż manifestujące straciły na sile wskutek aresztowań kilkudziesięciu liderów to złość w narodzie pozostaje i o Tajlandii z pewnością będzie jeszcze się mówiło.
Na początku października rząd indonezyjski wprowadził regulacje mające ułatwić ożywienie gospodarcze po kryzysie jaki wywołała pandemia koronawirusa i przyciągnąć więcej inwestycji. Wprowadza przy tym istotne zmiany w kodeksie pracy, które nie spodobały się związkom zawodowym. Chodzi m. in. o zniesienie pracy minimalnej, wprowadzenie limitu nadgodzin. Zmniejszenie odpraw, czy wymóg od pracodawców by ci gwarantowali swoim zatrudnionym co najmniej jeden, a nie jak to było dotychczas dwa dni wolne w tygodniu. W skutek kilkudniowych protestów w różnych częściach kraju doszło do licznych starć z policją, użycia gazu pieprzowego i aresztowania kilkuset protestujących.
W Pakistanie koalicja opozycyjnych partii wezwała ludzi do wyjścia na ulice, by sprzeciwić się pogarszającej sytuacji ekonomicznej kraju. Oprócz pandemii koronawirusa gospodarkę wyniszcza dwucyfrowa inflacja, wzrastające ceny żywności oraz korupcja na najwyższych szczeblach władzy. W 2018 Imran Khan doszedł do władzy obiecując walkę z korupcją polityczną. Faktycznie, udało mu się z tego powodu wsadzić do więzienia wielu opozycjonistów, jednak sam również nie uniknął skandali. Teraz zarzuca liderom protestujących obłudę w celu ochrony własnych interesów i działanie na korzyść Indii. Sytuacja ekonomiczna nie działa jednak na jego korzyść i mimo aresztowania niektórych przywódców, wściekłe tłumy które koncentrują się we wszystkich większych miastach, ale głównie w stołecznym Islamabadzie, nieustannie domagają się jego dymisji podgrzewając sytuacje w kraju. W listopadzie na pewno dojdzie do kontynuacji kryzysu.
Autor: Tomasz Obremski