Birmańczycy murem za matką narodu
Pomimo trwającej pandemii, w Mjanmie 8 listopada odbyły się drugie już wybory parlamentarne, od kiedy junta wojskowa zdecydowała się podzielić władzą w kraju. Narodowa Liga dla Demokracji poprawiła o 6 mandatów swój wynik z 2015 roku i będzie mogła utworzyć samodzielny rząd i wybrać prezydenta. Wynik pokazuje ogromne poparcie społeczne dla liderki partii i laureatki pokojowej nagrody nobla z 1991 roku – Aung San Suu Kyi.
Sama Suu Kyi będąc żoną obcokrajowca nie może zostać prezydentem, jednak utrzyma się na stanowisku Radcy Stanu – urzędzie powołanym specjalnie dla niej, który piastuje od 5 lat decydując o polityce kraju i reprezentując Mjanmę za granicą. Jej władza nie jest jednak nieograniczona, ponieważ musi liczyć się z kontrolującym wojsko Tatmadawem. Birmańska armia ma zagwarantowane w konstytucji prawo do jednej czwartej mandatów w parlamencie oraz ma w każdej chwili możliwość do legalnego przejęcie władzy w formie junty wojskowej.
W ostatnich latach na Suu Kyi spadła fala krytyki za jej początkowe milczenie w sprawie prześladowań nad grupą etniczną Rohindża, a później bagatelizację problemu i bronienie na arenie międzynarodowej działań wojska wobec muzułmańskiej mniejszości. Niechęć społeczna wobec Rohindzów jest w Mjanmie bardzo szeroka i dodatkowo nie wiadomo na ile Kyi ma coś do powiedzenia w sprawie decyzji podejmowanych przez generałów, jednak mimo to jej obraz jako obrończyni praw człowieka który wypracowała sobie w ostatnich dekadach został zszarpany.
Przez ostanie 5 lat Suu Kyi starała się balansować kierunki prowadzenia polityki zagranicznej. Zachód jest jednak rozczarowany brakiem bardziej prodemokratycznych reform przez ostatnie 5 lat, a jego niechęć dodatkowo potęguje kryzys związany z exodusem Rohindżów. By w takiej sytuacji nie wpaść w zbyt głębokie uzależnienie od Chin, z którymi póki co Mjanma cieszy się przyjaznymi relacjami ocenia się, że Rangun powinien bardziej zaangażować się w regionie i rozwinąć relacje Indiami, Japonią czy państwami ASEAN.
Chiny wstrzymują największe IPO w historii
Na dwa dni przed planowanym wejściem na giełdę w Hong Kongu i Szanghaju, IPO (z ang. Initial Public Offering) grupy Ant Group, twórcy m. in. sklepu internetowego Alibaba zostało wstrzymane po spotkaniu chińskich organów regulacyjnych z właścicielami firmy.
Oprócz stworzenia światowego giganta branży e-commerce, Ant w ostatnich latach rozwinął znacznie również usługi finansowe, oferując swoim użytkownikom nie tylko dokonywanie płatności elektronicznych, ale również odkładanie oszczędności, inwestowanie, ubezpieczenia oraz pożyczki, podbierając w ten sposób klientów państwowych banków.
Łącząc na taką skale rozwiązania fin-tech z systemem sprzedaży internetowej, IPO grupy miało być największe w historii, osiągając wartość rynkową 315 miliardów USD. Byłoby również niekwestionowanym sukcesem wizerunkowym dla Chin, które przedstawiałyby się jako centrum innowacji w branży fin-tech, pokazując jednocześnie, że do sukcesu nie potrzebują obcych rynków kapitałowych.
Ostatecznie, na kilkadziesiąt godzin przed wejściem na giełdę, IPO zostało przełożone, wstępnie o 6 miesięcy. Ant ma w tym czasie zwiększyć udział swojego kapitału w oferowanych pożyczkach z 2% do 30%, stając się tym samym quasi-bankiem, zamiast pośrednikiem. W tym celu Ant musiałby znaleźć aż dodatkowe 20 mld USD rezerw kapitałowych.
Tak nagła decyzja odbierana jest jako ostrzeżenie dla właściciela grupy i jednego z najbogatszych chińczyków – Jacka Ma, oraz szerzej do sektora prywatnego. Ma w ostatnim czasie wielokrotnie krytykował ilość regulacji na chińskim rynku finansowym argumentując, że hamują one rozwój branży i zmniejszają jej konkurencyjność, a wymagane zabezpieczenia kredytowe są stanowczo zbyt wygórowane.
Partia mogła to odebrać jako bezpośredni atak, jako że ta stara się utrzymać równowagę pomiędzy innowacjami a stabilnością finansową, obawiając się wysokiego zadłużenia i ryzykowanych inwestycji. Dodatkowo ilość płatności poza bankowych oferowanych przez platformy internetowe rośnie w zastraszająco szybkim tempie i żeby odzyskać kontrolę nad sytuacją, należy zwiększyć nad nimi nadzór.
Pekin po raz kolejny pokazał, że w Chinach to rząd zawsze ma ostatnie słowo do powiedzenia i dla utrzymania kontroli nad najważniejszymi branżami, jest gotów liczyć się z ewentualnymi stratami finansowani i wizerunkowymi dla kraju.
Indie przeprowadzają największe wybory od wybuchu pandemii
W listopadzie odbyły się wybory stanowe do regionalnego parlamentu w leżącej w północno-wschodnich Indiach prowincji Bihar. W przeciągu ostatnich dwóch lat, w skutek wyborów lokalnych w innych częściach kraju, koalicja rządząca premiera Modiego utraciła aż sześć stanów Indii, odzyskując władzę w zaledwie dwóch. Głosowanie w Bihar miało więc charakter symbolicznego referendum nad władzą krajową i jej działań związanych z pandemią koronawirusa. Liczący niemal 130 mln mieszkańców region jest drugim stanem pod względem ludności i jest kluczowy dla zwycięstwa w wyborach krajowych.
W wyborach zwyciężyła koalicja partii rządzącej Modiego - Bharatiya Janata Party (BJP) oraz jej centrolewicowego partnera w regionie – Janata Dal United zapewniając sobie większość 125 mandatów w 243 osobowym parlamencie stanu. W trakcie kampanii wielokrotnie przywoływano nastroje nacjonalistyczne i religijne, co w regionie zdominowanym przez wyznawców hinduizmu przyniosło zamierzony efekt. Bihar jest również jednym z najbiedniejszych regionów Indii. Opozycja wspierania przez Indyjski Kongres Narodowy starała się więc krytykować rząd za zaniedbania ekonomiczne i brak perspektyw rozwojowych oraz za nieudolną walkę z Covid-19, w skutek którego w Indiach zmarło już ponad 130 tysięcy ludzi.
Bihar dotychczas ucierpiał jednak mocniej gospodarczo niż zdrowotnie. Chociaż mieszka w nim około 10% populacji całego kraju, to przypada na niego mniej niż 1% ofiar koronawirusa. Znaczna część ludności poszukuje jednak pracy zarobkowej w innych częściach Indii, wiec w skutek lockdown’u i nagłego ograniczeniu w przemieszczaniu się, wielu z nich straciło źródło utrzymania.
Czy chińskie szczepionki podbiją świat?
Listopad był miesiącem pierwszych pozytywnych informacji od producentów szczepionek. Zachodnie firmy jak Pfizer, Moderna czy AstraZenca ogłosiły około 90% skuteczność swoich szczepionek, dając nadzieje na szybki powrót do normalności i koniec pandemii. Wyzwania logistyczne związane z produkcją i dystrybucją szczepionek, sprawiają jednak że ostatecznie to chińskie preparaty mają szanse szybciej uratować świat przed zarazą.
Szczepionki Pfizera i Moderny działają na zasadzie zmodyfikowanego kodu genetycznego mRNA, który niejako ‘instruuje’ organizm do wykształcenia odporności przeciw chorobie, bez wszczepiania samego wirusa do organizmu. Taka metoda jest bardzo zaawansowana technologicznie toteż droższa, jednak uznawana jest za bardziej skuteczną i bezpieczniejszą, co w przypadku krótkiego okresu próbnego może mieć w przyszłości duże znaczenie.
Problem w tym, że preparat Pfizera wymaga transportu i przechowywania w temperaturze poniżej -70°C, a Moderny -20°C. Wymagają one niezwykle rozbudowanego i zaawansowanego systemu transportu i przechowywania, które większość firm logistycznych nie posiada, lub ma w ograniczonym stopniu. Chociaż sam Pfizer przygotował specjalne opakowanie utrzymujące temperaturę preparatu poniżej wymaganej przez 10 dni, to w większości miejsc na świecie dystrybucja szczepionki nie będzie możliwe, co otwarcie przyznał m.in. prezydent Indonezji mówiąc, że dla jego kraju informacja która zdominowała nagłówki na Zachodnie jest bezużyteczna.
AstraZenca wykorzystuje natomiast nieaktywną wersję koronawirusa, który nie jest w tanie osłabić organizmu, ale wystarcza by ten wykształcił przeciwko niemu odporność. Taki preparat wymaga już przystępnej temperatury od 2°C do 8°C, takiej samej jak typowa lodówka. W przypadku tej szczepionki pojawiły się jednak liczne nieścisłości związane z przeprowadzanymi badaniami i prawdopodobnie jej użycie zostanie dozwolone później niż poprzedników, oczekując na pełniejsze dane.
Podobną metodę wykorzystują szczepionki SinoVac oraz SinoPharm (co ciekawe laboratoria i zakłady produkcyjne tej drugiej znajdują się w Wuhan), będące w ostatnim stadium testów i mających ogłosić rezultaty w najbliższych dniach. Obie firmy mają łącznie cztery wersje szczepionek i szerokie możliwości produkcyjne. Ich testy przebiegają głównie w krajach rozwijających się. Co więcej, sam Xi Jinping od samego początku zapewnia, że chińskie szczepionki staną się dobrem globalnym, co stoi w opozycji do USA i Unii Europejskiej, które jak na razie w głównej mierze skupione są na sobie. Wczesny dostęp zapewniono już Turcji, większości krajów ASEAN, niektórym krajom Arabskim, latynoamerykańskim i afrykańskim.
Wraz z wymienionymi szczepionkami są jeszcze cztery inne preparaty będące w ostatniej fazie testów klinicznych, głównie należących do firm amerykańskich i europejskich. Krajobraz układu sił szczepionek może jeszcze niejednokrotnie ulec zmianie, ale nie ma wątpliwości, że Pekin ma ambicje i możliwości by powtórzyć sukces dyplomacji maseczkowej i wykreować się na lidera i zbawcę globalnego południa.
Szwagier prezydenta pokonuje wiceprezydenta w wyborach na Palau
3 listopada odbyły się na Palau łączone wybory prezydenckie i parlamentarne. W kraju nie ma partii politycznych, toteż każdy z kandydatów na najwyższy urząd w państwie oraz na 29 miejsc w obu izbach parlamentu jest niezależny. Do drugiej tury dostał się dotychczasowy wiceprezydent Raynold Oilouch oraz szwagier prezydenta Surangel Whipps Junior. Ostatecznie z wynikiem 56,7% wygrał ten drugi, chociaż bliski zwycięstwa wynik 46,3% w pierwszej turze, sugeruje spory negatywny elektorat nowego prezydenta kraju.
Przed Whipps Jr stoją głównie wyzwania ekonomiczne. Kraj boryka się z rosnącym zadłużeniem, a gospodarka oparta na turystyce skurczyła się w 2020 o 9,5% i grozi jej recesja o kolejne 12,5% w 2021, co znajduje odzwierciedlenie we wzrastającym bezrobociu. Jako były biznesman, Whipps Jr. planuje obniżyć podatki i zwiększyć wydatki na edukacje. Zapowiadał również apel o większą pomoc finansową ze strony Tajwanu, jako że Palau jest jednym z niewielu państw świata utrzymującym dyplomatyczne relacje z Republiką Chińską. Mimo że archipelag ma bliskie relacje z USA, w przypadku braku wyraźnej pomocy ze strony Waszyngtonu i Tajpej, katastrofalna sytuacja finansowa może zmusić Palau do zwrócenia się o pomoc do Chin, które bardzo chętnie odbiorą kolejnego sojusznika sąsiadom zza Cieśniny Tajwańskiej.
Palau położone jest na Zachodnim Pacyfiku pomiędzy Filipinami a Nową Gwineą. Jest jednym z nielicznych krajów, gdzie jak na razie nie dotarła pandemia koronawirusa. Od kwietnia przeprowadzono tam prawie 3 tysiące testów i żaden nie dał wyniku pozytywnego. Lokalne ministerstwo zdrowia regularnie publikuje dane o osobach na kwarantannie i sprawdzaniu przyjezdnych. Chociaż kraj dysponuje jedynie 30 respiratorami, to dla liczącej 20 tysięcy populacji jest to bardzo dużo. W przeliczaniu na 100 tysięcy mieszkańców daje to wynik 150 urządzeń, podczas gdy przykładowo Japonia ma ich 36.
Azja Wschodnia największą strefą wolnego handlu?
Podpisane w połowie listopada Wszechstronne Regionalne Partnerstwo Gospodarcze (RCEP) ma na celu stworzenie największego bloku handlowego na świecie. Jest to z jednej strony ogromna szansa dla regionu Pacyfiku, który ma okazję stać się centrum światowej gospodarki, a z drugiej zagrożenie dla słabszych ekonomicznie państw.
Obejmuje ono kraje ASEAN oraz Chiny, Koreę Południową, Japonię, Australię oraz nową Zelandię. Z negocjacji rok temu zrezygnowały natomiast Indie. Większość sygnatariuszy to kraje eksportowe, a porozumienie ma wzmocnić wewnątrz azjatyckie łańcuchy dostaw. Jest ono odbierane jako sukces polityczny Chin, i na pewno będzie stanowić wyzwanie dla nowej administracji USA, która zapowiadała multilateralną współpracę w regionie i powrót do negocjacji nad CPTPP mającym stanowić alternatywne dla RCEP. Więcej o porozumieniu pisaliśmy w osobnym artykule na naszym blogu który dostępny jest tutaj.
Tajwan stara się o uwagę Bidena
Mimo spektakularnych sukcesów w walce z koronawirusem, wcześniejszych apeli Amerykanów oraz zapewnień WHO, Tajwan ostatecznie nie został zaproszony na 73. zebranie światowych ministrów zdrowia w ramach World Health Assembly. Więcej na ten temat pisaliśmy w osobnym artykule na naszym blogu, który dostępny jest tutaj.
Sam Tajpej z niecierpliwością czeka na sygnały nowej administracji USA wobec wyspy. Po wyborach w Stanach Zjednoczonych cztery lata temu doszło do przełomowej rozmowy telefonicznej pomiędzy prezydent Republiki Chińskiej Tsai-ing Wen, a Donaldem Trumpem zanim ten oficjalnie objął urząd.
Po tegorocznych wyborach do wymiany uprzejmości doszło jak na razie jedynie na Twitterze. Biden w styczniu pogratulował na platformie społecznościowej zwycięstwa Tsai i jej partii wyrażając przy tym opinie, że „USA powinny kontynuować zwiększenie współpracy z Tajwanem i innymi demokracjami”. Tsai z kolei była jednym z pierwszych światowych liderów gratulujących duetowi Biden-Harris.
Chociaż Tajwan cieszy się w USA ponadpartyjnym poparciem, to jednak wobec administracji Bidena spodziewana jest mniej agresywna retoryka, przez co naciskanie na rozmowę telefoniczną może być ze strony Tajwanu ryzykowne, co zresztą widać w oficjalnych komunikatach zaznaczających, że Tajpej wystosuje oficjalne gratulacje „stosowne do sytuacji”. Do rozmowy doszło natomiast pomiędzy przedstawicielem Tajwanu w USA, a mającym objąć urząd Sekretarza Stanu Antonym Blinkenem, który wielokrotnie wyrażał wsparcie dla wyspy, a nawet spotkał się z Tsai w 2015 roku, gdy ta jeszcze nie była prezydentem kraju.
Chiny lecą na księżyc i z powrotem
Bezzałogowa misja na Księżyc wystartowała z wyspy Hainan 22 listopada, by kilka dni później wylądować na Srebrnym Globie i pobrać z niego materiały do badania na Ziemi. Program nosi nazwę chińskiej bogini Księżyca – Chang’e i jest to już jego piąta edycja. Poprzedniej udało się rok temu po raz pierwszy w historii wylądować na ciemnej stronie księżyca.
Trwająca misja ma po raz pierwszy od zakończenia programu Apollo powrócić z ziemskiego satelity z około 2 kilogramami gleby księżycowej, co będzie stanowić wartościowy materiał badawczy dla chińskich naukowców. Po raz pierwszy od dekad, dojdzie również do skomplikowanej operacji dokowania na orbicie księżyca. Zebrane materiały księżycowe mają dotrzeć z powrotem na Ziemię w połowie grudnia i wylądować na obszarze chińskiego Regionu Autonomicznego Mongolii Wewnętrznej. Dotychczas udało się to zaledwie USA oraz ZSRR.
Chiński program kosmiczny jest nie tylko ambitny, ale może się również pochwalić sporymi osiągnięciami. Wcześniejsze misje księżycowe dokonały z orbity dokładnych pomiarów powierzchni Srebrnego Globu i przygotowały jego trójwymiarową mapę. Chnag’e 6 ma powtórzyć misję trwającej obecnie Chnag’e 5 w okolicach 2024 na biegunie południowym. Wkrótce po niej siódma część dostarczy na powierzchnię Księżyca łazik i dron do dokładniejszych badań warunków tam panujących. Z kolei pod koniec lat dwudziestych, Chang’e 8 ma za zadanie wykorzystać dostępne na Księżycu materiały do druku 3D. Wszystkie te misje mają na celu umożliwienie ludzkości utworzenia pierwszej stałej bazy na księżycu w roku 2036, projektu do którego Chińczycy zapraszają również zagraniczne agencje, w tym ESA oraz NASA.
Ponadto, podobnie jak SpaceX, Chińczycy doskonalą również rakietę wielorazowego użytku mogącą co najmniej kilkukrotnie wynosić statki kosmiczne na orbitę okołoziemską, co znacząco obniży koszt przyszłych programów. Z kolei w marcu 2021 na Marsa dotrze rozpoczęta w czerwcu misja Tianwen-1 składająca się z orbitera i łazika mającego zbadać powierzchnię Czerwonej Planety. W 2022 planowana jest misja do pasa asteroid, a w 2028 kolejna edycja Tianwen ma powtórzyć sukces Chang’5 i dostarczyć na Ziemię próbki z powierzchni Marsa. W dalszej perspektywie, pod koniec obecnej dekady Chińczycy planują również misję badawczą na orbitę Jowisza.
Niepewna przyszłość Afganistanu
W połowie listopada świat obiegła wiadomość, że decyzją Donalda Trumpa, na zaledwie pięć dni przed planowaną inauguracją Joe Bidena, USA ograniczą swoje siły stacjonujące w Afganistanie z 4,5 do 2,5 tysiąca. Co prawda pod koniec lutego USA podczas negocjacji z Talibanem zobowiązali się kompletnie wycofać swoje wojska z kraju do maja 2021, o czym pisaliśmy w podsumowaniu dostępnym tutaj. Było to jednak uwarunkowane osiągnięciem porozumienia pomiędzy Talibanem a rządem w Kabulu i włączeniem się ich sił do walki z terroryzmem w regionie. Negocjacje pokojowe odbywające się w Katarze nie idą jednak po myśli amerykanów i co jakiś czas torpedowane są zamachami w stolicy Afganistanu, najprawdopodobniej ze strony konserwatywnych Talibów, a zagrożenie terroryzmem jest wciąż wysokie.
W Afganistanie przebywa około 12 tysięcy wojsk z 38 krajów NATO i państw sojuszniczych. Służą one dwóm celom: przeciwdziałania terroryzmu mogącego opanować kraj i zagrozić krajom Zachodu jak niegdyś Al Ka’ida oraz wspieraniu i szkoleniu sił rządowych w egzekwowaniu władzy w kraju. Chociaż żołnierzy spoza USA jest więcej niż Amerykanów, to siły Sojuszu zależą w znacznym stopniu od wsparcia logistycznego i sprzętowego Stanów Zjednoczonych. Seth Jones, starszy doradca w Centre for Strategic and International Studies obawia się, że pozbycie się 2 tysięcy żołnierzy może spowodować ograniczenie działań w Afganistanie jedynie do operacji antyterrorystycznych, przez co stanowczo zmniejszy się pomoc wywiadowcza i szkoleniowa dla sił rządowych. Taki scenariusz doda wiatru w żagle Talibanowi, wobec którego przyszła administracja będzie miała mniejsza możliwość nacisku.
Joe Biden jest bowiem również zwolennikiem stopniowego wycofywania się z Afganistanu, jednak nie bez osiągnięcia porozumienia pokojowego. Istnieje ryzyko, że Taliban spróbuje przejąć władzę w kraju, co może zmusić Bidena do trudnego dylematu, czy ponownie angażować USA w daleki konflikt wysyłając wojska do Afganistanu. Decyzję Trumpa skrytykował również Sekretarz Generalny NATO – Jens Stoltenberg. Przyznał, że ostatecznie wszyscy uczestnicy misji chcieliby się z Afganistanu wycofać, ale cena wczesnego opuszczenia kraju może być zbyt wysoka. Ostrzegł przy tym, że ewentualną próżnię bezpieczeństwa mogą wykorzystać bojówki z ISIS, tworząc z Afganistan „platformę dla międzynarodowego terroryzmu mogącego zagrozić naszym ojczyznom.”
Chińsko-australijski konflikt przechodzi od słów do czynów.
W listopadzie doszło do eskalacji konfliktu między Australią, a Chinami z pozopmu retorycznego do gospodarczego. Pekin wprowadził wysokie sankcje na siedem kategorii australijskich towarów, w tym na węgiel, jęczmień, cukier, rudy miedzi, homary i wino. W przypadku tych dwóch ostatnich produktów aż 90 i 40% australijskiego eksportu kierowane jest do Państwa Środka. Sankcje nie obejmują jednak żelaza, jako że Chiny są od jego australijskich rud uzależnione, i trwałość dostaw jest kluczowa dla kontynuacji wzrostu gospodarczego Chin i krajowych inwestycji infrastrukturalnych.
Chiny uderzają również w antykolonialną retorykę, starając się w trwającej rywalizacji mocarstw przypodobać się krajom rozwijającym się. W połowie listopada australijskie wojsko opublikowało raport w którym sugeruje, że w latach 2009-2013 ich jednostki specjalne podczas misji w Afganistanie mogli dopuścić się do zbrodni wojennych na 39 cywilach. Pod koniec miesiąca na Twitterze rzecznik chińskiego MZS, Zhao Lijian opublikował ewidentny fotomontaż przedstawiający australijskiego żołnierza przykładającego nóż do gardła małej afgańskiej dziewczynce. Premier Australii, Scott Morison natychmiast domagał się usunięcia „odrażającej” grafiki, a jego apel został wsparty również przez wyrażenie zaniepokojenia incydentem przez Nową Zelandę, która dotychczas starała się nie angażować w konflikt.
Powodów do napięć jest sporo i cały czas ich przybywa. Przede wszystkim Australia to bardzo bliski sojusznik Stanów Zjednoczonych z którymi Chiny prowadzą od 2017 roku wojnę celną. Ponadto Australia jako pierwszy kraj na świecie wykluczył Huawei z rozbudowy swojej sieci 5G zaznaczając, że wstrzyma również inne zagraniczne inwestycje strategicznych dla kraju branżach. Po rozpoczęciu pandemii ponownie to Canberra jako pierwsza apelowała o wszczęcie międzynarodowego śledztwa mającego zbadać pochodzenia koronawirusa, którego pierwsze ognisko znajdowało się w Chinach. Po przyjęciu ustawy o bezpieczeństwie narodowym w Hong Kongu, Australia zawiesiła swoją traktat ekstradycyjną z miastem, co dodatkowo rozwścieczyły. Co więcej, na przestrzeni roku, australijscy dziennikarze byli oskarżani o szpiegostwo i część z nich była ewakuowana z Chin przez dyplomatów. Obecnie żaden Australijczyk nie ma wizy prasowej. Te i wiele innych, głownie handlowych sporów, przekonały ostatecznie Chiny do ukarania Australii.
Autor: Tomasz Obremski